Panie Czesławie, zacznijmy od trasy Tour de Pologne 2012. Ustalona jest w 100%?

Na razie nie chcę zdradzać szczegółów, ale miasta startowe i kończące etapy są już znane.

Wystartujemy z Karpacza, oczywiście nie zabraknie Orlinka, choć jak zawsze kończył, tak w tym roku będzie zaczynał, meta w Jeleniej Górze.

Drugi, najdłuższy etap będzie prowadził z Wałbrzycha, doliną kłodzką, wzdłuż Odry do Opola. Kolejny etap z Kędzierzyna Koźla do Cieszyna, ale tak poprowadzony, że dwukrotnie kolarze podjadą m.in. pod Zameczek. Czwarty odcinek będzie dla sprinterów – Będzin – Katowice.

W piątym dniu pojedziemy z Rabki do Zakopanego, tu pierwszy raz kolarze podjadą pod Gliczarów. Szósty etap ze startem i metą w Bukowinie, to kolejny górski etap. Będzie troszkę inaczej poprowadzony niż w tym roku. Mogę powiedzieć, że zapowiada się ciekawie. Ostatni dzień to Kraków – Kraków”

Etapy będą ciekawe, staramy się je wydłużyć, rozciągnąć, tak aby były atrakcyjne dla tych, którzy będą przygotowywali się do Igrzysk Olimpijskich. Będą kończyły się około godziny 19, tak aby kibice spokojnie obejrzeli sobie Tour de France i potem Tour de Pologne.

A jak będzie wyglądała trasa Tour de Pologne amatorów?

Amatorzy pojadą na tej samej rundzie co w zeszłym roku, po to abyśmy mogli porównywać czasy z tymi z tego roku. Wprowadzamy nowość jeśli chodzi o pomiar czasu. Każdy będzie miał zmierzony czas przejazdu netto. Nawet Ci którzy wystartują ostatni, nie będą poszkodowani, bo policzy im się rzeczywisty czas przejazdu.

Czy może Pan zdradzić, kogo zobaczymy na starcie 69 edycji Touru?

Mamy bardzo wiele zgłoszeń. Dostaliśmy propozycję od Paolo Bettiniego abyśmy przyjęli włoską reprezentację olimpijską. Przepisy nie bardzo na to pozwalają, my możemy wystawić reprezentację Polski, ponieważ nie mamy ekipy w pierwszej dywizji. Z włoską nie będzie to możliwe. Ale już sama propozycja jest dla nas sygnałem, że przyjadą do nas mocni kolarze, myślący o medalach olimpijskich. Mogę powiedzieć, że jeśli nic się nie zmieni zobaczymy m.in. Fabiana Cancellarę, Heinricha Hausllera, Romana Kreuzigera. A to dopiero początek jeśli chodzi o wielkie nazwiska…

A jakie ekipy mogą liczyć na dzikie karty? Ma Pan już jakieś typy?

Co do dzikich kart to jeszcze nie podjęliśmy żadnych decyzji. Zgłosiło się już 18 drużyn, na pewno pojedzie Reprezentacja Polski. Co do reszty, troszkę za wcześnie. Na pewno priorytet będą miały drużyny z Polakami w składzie.

Marka Tour de Pologne z roku na rok ma coraz mocniejszą pozycję w światowym peletonie…

Kilka dni temu mieliśmy kongres organizatorów wyścigów World Tour. Jeśli chodzi o popularność, oglądalność, to Tour de Pologne plasuje się na trzeciej pozycji za Tour de France, Giro d’Italia, a co ciekawe przed Vueltą. Na pewno nie możemy się porównywać do wielkich trzytygodniowych tourów, mamy inny budżet, krótszy wyścig i to nie są te pieniądze jakie mają Francuzi czy Włosi. To 20 lat ciężkiej, konsekwentnej pracy. Nie zawsze jest łatwo, z górki. Czasem mocno trzeba walczyć, my stawiamy na jakość. Cały czas inwestujemy, co roku staramy się podnosić poziom. Jako ciekawostkę powiem, że nawet organizatorzy Giro są zachwyceni naszym wyścigiem, jak córka była w tym roku, główny sponsor dopytywał się jak my to robimy. To cieszy i motywuje do dalszej ciężkiej pracy. Kolejnym potwierdzeniem na to, że marka TdP jest mocno rozpoznawalna jest to, że np. Belgia zgłosiła się do nas z prośbą o organizację kilku etapów wyścigu, podobnie jak ma to miejsce w Tour de France.

To kiedy tour wystartuje spoza granic Polski? Trentino?

Jeśli chodzi o Trentino, mamy już bardzo zaawansowane rozmowy, w połowie stycznia jedziemy do Włoch podpisać wstępną umowę. Miałoby to wyglądać w następujący sposób: dwa dni – sobota, niedziela dwa etapy. Trudne, górskie etapy z podjazdem m.in. pod Madonna di Campiglio, poniedziałek dzień przerwy na transfer do Krakowa. Kolarze, dyrektorzy techniczni polecą samolotami, a cała kolumna techniczna wyjechałaby w niedzielę wieczorem i spokojnie dotarła do Krakowa. Kolejne pięć etapów rozegramy w Polsce, kilka na południu Polski, a ostatnie na płaskim terenie, byłoby odwrotnie do lat ubiegłych. Mówimy o roku 2013, choć zaznaczam że to jeszcze nic pewnego.

Czy nie myślał Pan o zwiększeniu ilości etapów?

Chcemy zwiększyć, minimum to osiem dni. Na świecie w ostatnich latach jest taka ogólna tendencja, aby skracać wyścigi, np. są takie postulaty żeby wyścigi trwały nie trzy a dwa tygodnie, bo szczególnie te pierwsze etapy … to niewiele się na nich dzieje…

Dla nas takim optymalnym rozwiązaniem byłyby dwa tygodnie. Myślę, że krok po kroku jest to możliwe… Zobaczymy, wiąże się to oczywiście z kosztami… Ale gdyby jeden czy dwa dni można by przedłużyć… no zobaczymy, cały czas jest to sprawa otwarta. Choćby zmiana terminu przyszłorocznego wyścigu, to nie było łatwe, tylko jednemu wyścigowi udało się to zrobić, a reszta kalendarza nie ruszona…

Jeśli chodzi o termin, to chyba nie będzie tak źle, pomimo rozgrywanego w tym samym czasie Tour de France?

Jak każda drużyna World Tour posiada minimum dwudziestu zawodników, to muszą gdzieś startować. Nie można mówić, że to jest konkurencja, przecież część tych zawodników którzy nie startują siedzi w tym czasie w domu. Popatrzcie sami na lipiec, jak my tą metę zrobimy na 19.00, to ludzie już schodzą z plaży, wrócą do domów z pracy. W zeszłym roku oglądało nas 3 miliony ludzi na każdym etapie. To jest naprawdę dobry wynik. Jeśli wziąć pod uwagę, że nie ma jakiś specjalnych wyników i media aż tak nie szaleją za kolarstwem, to naprawdę był super rezultat. Nasza impreza jest co roku, a zbliżające się piłkarskie Euro raz na x lat.

Jak Pan oceni ogólną sytuację w polskim peletonie bo trochę się pozmieniało, CCC zrobiło krok w tył, trochę szkoda… Dobrze wygląda sytuacja w BDC Team i Team BGŻ.

Szkoda, jest niedobrze. Żałuję, że chociaż jednego zespołu nie mamy w drugiej dywizji. Zobaczcie duże zespoły się łączą, a u nas jak taki BGŻ z CCC by się połączyli, byłoby inaczej. Z drugiej strony na pewno potrzebne są większe pieniądze, ale z drugiej strony, paszporty biologiczne jednak wyrównują szanse. Na całym świecie były fuzje zespołów, a u nas odwrotnie… Szkoda.

To może Pan powinien się wziąć za stworzenie zespołu World Tour (uśmiech)?

Jak bym nie miał tyle pracy to może i bym się wziął. Pamiętacie, pierwszą drużynę to ja założyłem PKS Lang Rower, ale nie można za dużo rzeczy na raz robić. Pracy przy tourze jest wystarczająco dużo.

Co dalej z kolarstwem szosowym?

Poziom kolarstwa szosowego w ostatnich latach się bardzo wyrównał, jednak walka z dopingiem przynosi efekty. Nie ma już tak ogromnych przewag minutowych. Zobaczcie, Sagan musiał walczyć na kresce o każdą sekundę. W tej chwili trzeba patrzeć na to kto jest najbardziej zdolny, kto ma największe szanse, bo to nie te czasy kiedy lidera dało się wyciągnąć do przodu. Teraz każdy ma szanse.

Dobrym przykładem jest Rafał Majka. Jesteś młody, utalentowany, ok, spróbuj. To się nie bierze z powietrza. Pięknem kolarstwa zawsze było to, że jest ono nieprzewidywalne, to jest jak szarża ułanów na koniach, ta spontaniczność sprawia, że kibic chce się emocjonować. Ale medycyna, doping, radia, kolarze sterowani przez dyrektorów sportowych sprawiły, że kibic zaczyna się nudzić, sport musi być nieprzewidywalny. Z przyjemnością oglądałem zeszłoroczny Tour de France, gdzie było dziesięciu facetów i każdy z nich mógł coś zrobić, piękna walka Voecklera, Contador z ludzką twarzą, którego może ogarnąć słabość, można go zaatakować. Była to dużo piękniejsza walka, niż jego dominacja od początku do końca. To właśnie jest sport. Kolarstwo w ostatnim czasie rozwija się, idzie do przodu. Przetrwało atak medialny, poradziło sobie z tym co najgorsze – dopingiem. Szczególnie dla nas w ostatnim czasie jest coraz więcej zawodników w World Tour, Polacy w peletonie mają dobrą markę.

Panie Czesławie w przyszłym roku mamy Igrzyska. My jednak chcielibyśmy wrócić do tych z  1980 roku, podczas których zdobył Pan srebrny medal. Soukhoroutchenkov był do ogrania?

Soukhoroutchenkov to kamienna twarz… Trzydzieści kilometrów po starcie zaatakował, on znał doskonale trasę, każdy jej zakręt, ja tej trasy nie jechałem. Jednak wszystko zaczęło się tak naprawdę rok wcześniej.

W 1979 roku podczas wyścigu pokoju miałem straszną kraksę, poskręcany na śruby leżałem w szpitalu, po ciężkiej operacji, przyszli do mnie przedstawiciele PZKol-u i wychodząc ode mnie padły słowa: „z niego już nic nie będzie”. Sezon rzeczywiście przez tą kontuzję miałem stracony. Ale tak mi te słowa zapadły w pamięci, że rok 1980 był najlepszy w mojej karierze. Wygrywałem od początku sezonu praktycznie wszystko co chciałem. Zacząłem od Settimana Ciclistica Bergamasca, tam wygrałem dwa etapy, pierwszy jazdę na czas na San Pellegrino, trzy minuty przede mną wystartował Moreno Argentin inni wielcy kolarze. Wszystkich podochodziłem. Ostatecznie wygrałem, a drugiemu kolarzowi „dołożyłem” ponad minutę. Ten podjazd jechałem na dużej tarczy, z tyłu „19”. Ten etap był do południa, po południu etap Bergamo-Bergamo. Tam też wygrałem po samotnej ucieczce, choć atakowany byłem z każdej strony przez Włochów,ale też  m.in. przez późniejszego mistrza olimpijskiego Soukhoroutchenkova. Pamiętam, po wyścigu podszedł do mnie Włoch, Crespi i powiedział: Cezare jak jechałem za tobą, to jak za ciężarówką, co się wychyliłem, to urywało mi głowę. Ale poważnie, to wygrać etap w tym wyścigu, to było naprawdę coś, tym bardziej że wściekle goniący peleton choć trzymał mnie w końcówce na 200, 300 metrów, nie mógł mnie dojść.

Później pojechałem do Meksyku, wygrałem w tym roku Tour de Pologne, mistrzostwo Polski, to był naprawdę bardzo dobry rok.

Wracając do olimpiady, cały czas na wcześniejszych wyścigach obserwowałem Soukhoroutchenkova. Był bardzo dobry siłowo. Pierwszy raz go zobaczyłem podczas Wyścigu Pokoju. Jak on wychodził do przodu to szedł, szedł, szedł. my na małych tarczach, on na dużej, nie pocił się, górny chwyt, kamienna twarz. Peleton pęka, pękał, pęka, NRD – owcy, Czesi ..ja mu najdłużej na kole siedziałem, jeszcze dwieście metrów do górskiej premii, ale on tylko spojrzał i …odjechał. Poczekałem na peleton, a na mecie wszyscy dziennikarze rzucili się na mnie z pytaniem… jak to Lang mógł odpuścić? Ale nikt się nie zastanowił, że cały peleton wcześniej strzelił, a ja jako ostatni…

Na Igrzyskach jak wspomniałem zaatakował Soukhoroutchenkov, doskoczyłem do koła i przetrzymałem kolejny atak, następnie doskoczył Barinov i tak już we trójkę, zgodnie razem pracowaliśmy. Moment w którym odjechał Suchoruczenkow, to było jakieś 30 kilometrów do mety, był podjazd i po prawej stronie można było jeszcze pobierać bidony, a po lewej stronie przejeżdżał samochód – wołga rosyjskiej telewizji – nie było wtedy wozów technicznych, nie mogły jechać bo to było na pętli. Jechałem po prawej stronie, a on wykorzystał moment i skoczył. Skoczyłem za nim, on miał 50 m przewagi nade mną, ja 50 m nad Barinowem i tak jechaliśmy zawieszeni.

Jak wjechaliśmy na szczyt to przerzucałem przerzutkę – a wtedy jak pamiętacie manetki były przy ramie – z małej na dużą tarczę, łańcuch mi przeleciał i się zaklinował. Wiecie jak to jest, nogi spięte, no i niestety wywróciłem się prawie na stojąco. Barinow mnie wyprzedził, wykaraskałem się i wypiąłem z nosków, nie miałem żadnej pomocy technicznej… jak szarpnąłem łańcuch, to poprzecinał mi palce, ale wyszarpnąłem i założyłem. Prowadząca dwójka mi odjechała, ale udało mi się ją dojść. Suchoruczenkow jak tylko zobaczył, że doszedłem, poprawił… Walczyłem z Barinovem o srebro, siadł mi na kole i siedział, a peleton cały czas miał do nas jakieś 3:40 – 3:50 straty, a w nim bardzo mocni Włosi, Francuzi, Holendrzy, Hiszpanie. Tak jechaliśmy, a Barinov co odżył to chciał mi odskoczyć do „Suchego”, bo dla nich to był ważny dzień. Breżniew na Trybunie całe to polityczne biuro KC. Chcieli strasznie we dwójkę wjechać jako pierwsi.

Ja jednak kontrolowałem sytuację, raz mi odskoczył – dogoniłem, drugi raz odskoczył – dogoniłem, kurde powiedziałem sobie – muszę coś wymyśleć. W pewnym momencie udałem, że mam już dość, ale trzymałem się 20 m za nim na luźnym mięśniu. On się mocno „zaginał”. Przetrzymałem go tak ze trzy kilometry, a później przeleciałem koło niego ekspresem i tym razem on został 50 m, jednak ostatecznie mnie doszedł. Siadł na koło i siedział. Jak ta przerzutka mi spadła to nie wchodziła mi 13, musiałem na 14 jechać. Widziałem, że czeka na końcowy finisz, pomyślałem dobry i brązowy medal będzie.  Spojrzałem spod łokcia kiedy to przednie koło się pojawi, 300 m do kreski ja już rozkręcam tempo i pojawiło się. Stanąłem na pedały i tak zafiniszowałem że przez następne dwa tygodnie bolał mnie kręgosłup, szyja … wszystko. Barinov mnie zlekceważył, wygrałem z nim o grubość dętki.

A jak było wtedy z odżywianiem?

Odżywianie było fatalne, ja na przykład wracając do olimpiady jadłem tłusty boczek (śmiech), w wiosce olimpijskiej było wiele rozmaitych kuchni, słuchajcie, jak mi zasmakował taki boczek – ala prosciutto – ja na tym boczku cały pobyt na igrzyskach przeżyłem.

Jadło się normalnie, bigos, pasztet, kiedyś taka moda nastąpiła i wymyślono sobie, że trzeba jeść dużo mięsa i co?…. i wszędzie tatar. Wyścig Pokoju, kończyłeś etap i tyle mięsa, że mieliśmy bardzo zakwaszone organizmy, a noga nie chciała się kręcić. Dopiero jak się Wyścig Pokoju skończył i odpocząłem dwa, trzy tygodnie, to miałem taki „power” (śmiech). Trzeba było tak zrobić wcześniej.

Następnie moda była na kogel-mogel, wszędzie kogel – mogel, na śniadanie, do bidonu… Mi nalali do bidonu i jak się on utłukł trochę… wiecie, w bidonie mała dziurka, więc odkręciłem… i wszystko wylało się na mnie, twarz, ręce, wszystko zalane. Jak złapałem się kierownicy to przykleiłem się do niej, praktycznie tylko oczy było mi widać, a na to wszystko osiadł kurz. To był etap gdzie nie mogłem doczekać się mety.

Sami słyszycie, różne to były mody, nie było takiej diety jak dzisiaj, jadło się co człowiek chciał.

Może Pan podzielić się z nami metodami treningu w tamtych czasach?

Ja uważam że były dobre, mniej przejeżdżaliśmy kilometrów rowerem, byliśmy mniej zmęczeni. Jak się kończył sezon, to jechaliśmy na trzy tygodnie do Krynicy, albo do jakiegoś uzdrowiska żeby zregenerować organizm. Np. w Krynicy piliśmy bardzo dużo wody, borowiny, do tego zabiegi, masaże wodne… takie trzy tygodnie pobytu w kurorcie dawało bardzo dużo organizmowi.

Później grudzień, grudzień to już takie treningi jak obowiązkowo rower z ostrym kołem – teraz się wszyscy boją tego ostrego koła –  ale to naprawdę bardzo dużo daje, nie musisz tyle godzin na rowerze spędzić by wyrobić sobie rytm, żeby Cię nie kusiło przerzucać. To jest tak jak Włosi mówią… wyścigi wygrywasz zimą, poprzez treningi, poprzez jedzenie

Właśnie takie treningi jak ostre koło, do tego narty biegowe po 20-30km, marszobiegi… Ja pamiętam miałem taki okres, że codziennie biegałem z ośrodka na takie skałki. Następnie ogólnorozwojowe, ciężary, pływalnia… to były takie treningi, które miałeś zaplanowane, miałeś zajęte w ciągu dnia cały czas, nawet przed śniadaniem chodziliśmy grać w hokeja….Szklanka dwie mleka z miodem, siódma rano, minus 15, a my łyżwy na nogi i  40 minut w hokeja… jak graliśmy tak graliśmy, ale najważniejsze, że człowiek był w ruchu.

Następnie śniadanie i po śniadaniu zabawa rowerowa czyli technika jazdy itp., później obiad i po obiedzie mogły być narty zjazdowe, siłownia itp. kolacja i po kolacji często graliśmy w koszykówkę. Czyli byłeś cały czas zajęty, trenowałeś wydolność organizmu, dynamikę, budowałeś ten akumulator, nie męcząc się rowerem.

To co Wam mówiłem, jak pojechałem do Włoch i wygrałem tą Bergamasce to miałem przejechane jakieś 2000 km. Przez pierwsze dwa etapy brakowało mi trochę rytmu, przeciągnęli mnie w peletonie. Złapałem rytm, przyszły góry i człowiek odjeżdżał jak chciał. Przyjeżdżali Francuzi, Hiszpanie czy Włosi którzy mieli już po piętnaście tysięcy kilometrów w nogach, oni mieli tam jakiś poziom, ale już nie podnieśli tego poziomu wyżej. Dlatego dla młodych zawodników tego typu treningi są super.

Poza tym, co bardzo ważne, uczyliśmy się przewracać, przewrotki podczas zabawy rowerowej na śniegu. Puszczasz kierownicę i jakoś tam lecisz… Zobaczcie ile dzisiaj jest takich kraks gdzie zawodnik  – np. tak jak Andrej Kiwilew, gdzie do końca trzymał kierownicę – nie miał tego odruchu. Nie możesz do końca trzymać kierownicy, jeszcze ważna rzecz, jak już widzisz, że już nie wyprowadzisz roweru, musisz puścić kierownicę. Rower gdzieś tam upadnie i ty też, ale nie jesteś już taki sprężony i złożony z tym rowerem. Głowa jest najważniejsza, dużo ludzi tak ginie trzymając do końca kurczowo kierownicę, wystarczy tylko trochę bezwładności by uratować życie.

Kiedyś były noski zapinane na paski skórzane… albo pękały sznurowadła  i buty zostawały w pedałach (śmiech). Miałem taki wypadek podczas Tour de France, 10 kilometrów do mety szliśmy ostro, jakieś 70km/h… chciałem przejść do przodu, odbiłem lekko w lewo, a tam… motocyklista z kamerą, jak walnąłem w ten motocykl to wyleciałem do góry. Salto, upadłem na kolana i je rozwaliłem, trochę brodę, trochę ręce. Oczywiście razem z rowerem, gdybym wypadł z roweru to byłoby inaczej… kiedyś miałem taki wypadek że udało już mi się nogi wyrwać to poleciałem do góry… rower wylądował gdzieś w krzakach i spadłem na nogi i biegłem ze dwadzieścia metrów (śmiech) … wróciłem szybko po rower, wsiadłem i pojechałem dalej. Robiło się podwyższone progi, np. deszcz padał później wyszło słońce to były tak zaciśnięte… że sznurówki pękły, wyskakiwałem z roweru, buty zostawały w noskach a ja w skarpetach (śmiech).

Długo by tak opowiadać, opowieści są bardzo ciekawe, można by książkę napisać – kiedyś Pan napisze książkę…?

Wspólnie razem napiszemy…

Może kiedyś…Dziękujemy za rozmowę, poświęcony czas i w imieniu czytelników serwisu naszosie.pl oraz swoim, życzymy wszelkiej pomyślności w Nowym Roku!

Dziękuję, wzajemnie!

Rozmawiali Artur Machnik i Marek Bala

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Poprzedni artykułBartosz Huzarski o dzikiej karcie dla Team NetApp na Giro 2012: „Takie niespodzianki lubię”
Następny artykułRoger Kluge może mówić o wielkim szczęściu
Pomysłodawca, założyciel i właściciel naszosie.pl. Z wykształcenia ekonomista, kilkanaście lat zarządzający oddziałami banków. Pracę w „korpo” zakończył w 2013 i wtedy to zdecydował poświęcić się tylko pasji. Na szosie jeździ amatorsko od ponad 20 lat. Mąż i ojciec dwóch synów.
Subscribe
Powiadom o
guest
5 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Mateusz
Mateusz

rewelacyjny wywiad, dzieki

Łukasz
Łukasz

REWELACJA!!! Ale pomysł z tą książką jest naprawdę dobry. Taki wywiad rzeka całkiem miło by się czytało. Pomyślcie o tym poważnie.

hmmm
hmmm

TdP było kiedys w HC i mielismy chyba w tym okrecie 7 grup w UCI (psb,mroz, legia,weltour,mikomax, mat ccc, amore vita – choc to tylko licencja PZKol)a teraz? mamy „lige mistrzów” ale dla kogo? dla zmanierownych włochów i spólki? mamy super wyścig pod wzgledem organizacji itd ale czy to wyścig dla Polakow ?skoro na ponad 150 zawodników jest tam nas może 20? Szanuje inicjatywe pana Langa by był nasz narowy wyścig w Pro Tour ale cz nas sportowo na to stać?

zbyszek
zbyszek

Godni szacunku są ludzie,którzy w sporcie np(kolarskim) parają się przez całe swe życie.Pragnę aby miesiąc Maj należał do kolarzy amatorów.

Legenda
Legenda

Książka była by super,az szkoda że ten wywiad taki krutki.